Minął roczek
Właśnie... Zanim się obejrzeliśmy, minął rok od chwili narodzin naszego synka, Krzysia. To był chyba najbardziej pracowity, wyczerpujący, wymagający, a przy tym cudownie radosny, odkrywczy, wzruszający, ujmujący i napawający dumą rok naszego życia. Krzysio skończył właśnie pierwszy rok swojego życia i dane nam było świętować ten dzień w gronie rodzinnym. Nie będę się rozpisywać na temat tego, jak przebiegała ta uroczystość. Powiem tylko tyle, że dla Krzysia warto było się starać. Tort również uzyskał ostateczną formę i pomimo drobnych niedociągnięć, a raczej niespodzianek jakie spotkały mamę podczas dekorowania, wyglądał całkiem przyzwoicie. Przyznaję, wzór dekoracji zgapiłam niemal kropka w kropkę z internetu, ale nie mogłam się oprzeć, bo tak mi się podobał. Z pewnością zaskoczeniem wśród gości okazał się kolorowy środek ;)
Ponieważ, z okazji urlopu męża, możemy wreszcie spędzić trochę czasu razem, postanowiliśmy pokazać Krzysiowi nasze polskie morze. Wykorzystaliśmy niezwykle pozytywną prognozę pogody na najbliższe dni. Muszę Wam powiedzieć, że zawsze wszystko szczegółowo planowaliśmy, mam na myśli wyjazdy wakacyjne. Od 2 lat łamiemy tę regułę i wyruszamy na spontaniczne wyjazdy. Dzień, lub 2 dni wcześniej (po uprzednim sprawdzeniu prognozy pogody) rezerwujemy nocleg i ruszamy w drogę. Ten sposób spędzania wakacji bardzo nam się spodobał i dzięki temu zawsze mamy dobrą pogodę. Naprawdę polecam! Tak zrobiliśmy i tym razem. Fakt, trudno było znaleźć przyzwoity nocleg, z uwagi na duże zainteresowanie wyjazdami nad morze w ostatnich dniach. Wreszcie, po kilku telefonach znaleźliśmy fajną kawalerkę w Sopocie. Właśnie siedzę tu sobie i korzystając z drzemki chłopaków piszę tego posta;)
Drodzy przyszli i obecni rodzice rocznych dzieci, którzy nie byliście jeszcze nad morzem. Jeśli sądzicie, że wyjazd z takim maluchem nad tą wielka piaskownicę to najlepsza forma wypoczynku, to jesteście w wielkim błędzie! O ile nie zabierzecie ze sobą dziadków, taki wyjazd niewiele będzie miał wspólnego z wypoczynkiem. Dopóki maluch nie będzie zmęczony lub znudzony widokiem niekończącego się piasku, to wszystko będzie w porządku. Oczywiście pomijam zjawisko wszechobecnych petów na plaży, które wydają się być dzieciom ciekawym przedmiotem, który koniecznie trzeba wziąć do rączki. Bywają jednak takie ciekawe zjawiska jak mewa, którą można gonić;)
Ponieważ synoptycy zapowiadali upały, postanowiliśmy zakupić namiot plażowy, żeby dawał nam trochę cienia. Pierwotnie planowaliśmy zakupić namiot marki Quechua z Dacathlonu, ale cena nas trochę powaliła (ok.130zł), więc odwiedziliśmy Auchan, gdzie niemal identyczny (Quechua różniła się zmontowanym zamkiem, dzięki któremu można było zrobić z namiotu zamykaną przebieralnię) namiot kosztował zaledwie 30zł. Pewnie kojarzycie namioty samorozkładające się w 2 sekundy. Powiem Wam szczerze, że sprawdził się znakomicie. Rozkładanie jest super. Złożony namiot ma kształt płaskiego krążka o średnicy zbliżonej do koła samochodu osobowego. Na ogół posiada rączkę do noszenia na ramieniu. Po wyjęciu z pokrowca i zwolnieniu gumki zabezpieczającej namiot robi PUF i już jest rozłożony. Jak wiadomo, do każdego takiego wynalazku dołączona jest instrukcja obsługi. W tym miejscu gorąco apeluję do rodziców: NAUCZCIE SIĘ GO SKŁADAĆ! Rozkłada się banalnie łatwo, ale już składanie to wyższa szkoła jazdy. Zapomnijcie o instrukcji obsługi. To wpierw trzeba zobaczyć, dlatego odsyłam do filmu, gdzie pan bardzo powoli i dokładnie pokazuje jak to zrobić.
Ile my się namęczyliśmy, żeby to złożyć. Mądry Polak po szkodzie, co? ;) No właśnie. Nie przetestowaliśmy tego przed wyjazdem, więc próba (podkreślam słowo "próba") jego złożenia zajęła nam 20 min. i oczywiście nic z tego nie wyszło. Musiało to wyglądać komicznie. Skompresowaliśmy go do możliwie niedużych rozmiarów i w tak załadowaliśmy go do samochodu. Dopiero w kawalerce opanowaliśmy tą trudną sztukę składania. Uff, teraz możemy ze spokojem ruszać na plażę.
Niezależnie od tego, z jakimi problemami wiąże się wyjazd nad morze z rocznym maluszkiem, powiem krótko: WARTO. Jak to powiedziała moja mama, zmiana otoczenia też jest potrzebna. Przychylam się do tej opinii, bo może nie mamy czasu dla siebie, żeby ponapawać się widokami, nie mówiąc już o zażywaniu słonecznych kąpieli, ale wspólne chwile spędzone z dzieckiem są bezcenne. Pierwszy dotyk piasku, pierwsze zanurzenie stópek w morskiej wodzie, pierwsza gonitwa za mewą- to wszystko sprawia, że taki wyjazd na zawsze pozostaje w naszej pamięci.
Ze słonecznego Sopotu, gorące pozdrowienia przesyłają Wam mama Krzysia, tata Krzysia oraz Krzysiu ;)
Ponieważ, z okazji urlopu męża, możemy wreszcie spędzić trochę czasu razem, postanowiliśmy pokazać Krzysiowi nasze polskie morze. Wykorzystaliśmy niezwykle pozytywną prognozę pogody na najbliższe dni. Muszę Wam powiedzieć, że zawsze wszystko szczegółowo planowaliśmy, mam na myśli wyjazdy wakacyjne. Od 2 lat łamiemy tę regułę i wyruszamy na spontaniczne wyjazdy. Dzień, lub 2 dni wcześniej (po uprzednim sprawdzeniu prognozy pogody) rezerwujemy nocleg i ruszamy w drogę. Ten sposób spędzania wakacji bardzo nam się spodobał i dzięki temu zawsze mamy dobrą pogodę. Naprawdę polecam! Tak zrobiliśmy i tym razem. Fakt, trudno było znaleźć przyzwoity nocleg, z uwagi na duże zainteresowanie wyjazdami nad morze w ostatnich dniach. Wreszcie, po kilku telefonach znaleźliśmy fajną kawalerkę w Sopocie. Właśnie siedzę tu sobie i korzystając z drzemki chłopaków piszę tego posta;)
Drodzy przyszli i obecni rodzice rocznych dzieci, którzy nie byliście jeszcze nad morzem. Jeśli sądzicie, że wyjazd z takim maluchem nad tą wielka piaskownicę to najlepsza forma wypoczynku, to jesteście w wielkim błędzie! O ile nie zabierzecie ze sobą dziadków, taki wyjazd niewiele będzie miał wspólnego z wypoczynkiem. Dopóki maluch nie będzie zmęczony lub znudzony widokiem niekończącego się piasku, to wszystko będzie w porządku. Oczywiście pomijam zjawisko wszechobecnych petów na plaży, które wydają się być dzieciom ciekawym przedmiotem, który koniecznie trzeba wziąć do rączki. Bywają jednak takie ciekawe zjawiska jak mewa, którą można gonić;)
Ponieważ synoptycy zapowiadali upały, postanowiliśmy zakupić namiot plażowy, żeby dawał nam trochę cienia. Pierwotnie planowaliśmy zakupić namiot marki Quechua z Dacathlonu, ale cena nas trochę powaliła (ok.130zł), więc odwiedziliśmy Auchan, gdzie niemal identyczny (Quechua różniła się zmontowanym zamkiem, dzięki któremu można było zrobić z namiotu zamykaną przebieralnię) namiot kosztował zaledwie 30zł. Pewnie kojarzycie namioty samorozkładające się w 2 sekundy. Powiem Wam szczerze, że sprawdził się znakomicie. Rozkładanie jest super. Złożony namiot ma kształt płaskiego krążka o średnicy zbliżonej do koła samochodu osobowego. Na ogół posiada rączkę do noszenia na ramieniu. Po wyjęciu z pokrowca i zwolnieniu gumki zabezpieczającej namiot robi PUF i już jest rozłożony. Jak wiadomo, do każdego takiego wynalazku dołączona jest instrukcja obsługi. W tym miejscu gorąco apeluję do rodziców: NAUCZCIE SIĘ GO SKŁADAĆ! Rozkłada się banalnie łatwo, ale już składanie to wyższa szkoła jazdy. Zapomnijcie o instrukcji obsługi. To wpierw trzeba zobaczyć, dlatego odsyłam do filmu, gdzie pan bardzo powoli i dokładnie pokazuje jak to zrobić.
Ile my się namęczyliśmy, żeby to złożyć. Mądry Polak po szkodzie, co? ;) No właśnie. Nie przetestowaliśmy tego przed wyjazdem, więc próba (podkreślam słowo "próba") jego złożenia zajęła nam 20 min. i oczywiście nic z tego nie wyszło. Musiało to wyglądać komicznie. Skompresowaliśmy go do możliwie niedużych rozmiarów i w tak załadowaliśmy go do samochodu. Dopiero w kawalerce opanowaliśmy tą trudną sztukę składania. Uff, teraz możemy ze spokojem ruszać na plażę.
Niezależnie od tego, z jakimi problemami wiąże się wyjazd nad morze z rocznym maluszkiem, powiem krótko: WARTO. Jak to powiedziała moja mama, zmiana otoczenia też jest potrzebna. Przychylam się do tej opinii, bo może nie mamy czasu dla siebie, żeby ponapawać się widokami, nie mówiąc już o zażywaniu słonecznych kąpieli, ale wspólne chwile spędzone z dzieckiem są bezcenne. Pierwszy dotyk piasku, pierwsze zanurzenie stópek w morskiej wodzie, pierwsza gonitwa za mewą- to wszystko sprawia, że taki wyjazd na zawsze pozostaje w naszej pamięci.
Ze słonecznego Sopotu, gorące pozdrowienia przesyłają Wam mama Krzysia, tata Krzysia oraz Krzysiu ;)