Valdemar, kot rosyjski niebieski i Xawery, kot tajski

Pomyślałam, że Światowy Dzień Kota to doskonała okazja, żeby przedstawić Wam bliżej nasze dwa kocury. Z uwagi na fakt, że w dniu dzisiejszym Valdemar obchodzi swoje 3 urodziny postanowiłam zacząć właśnie od niego.



Jak to się zaczęło?
Zarówno w domu mojego męża, jak i w moim, zawsze był kot. Zwykle był to dachowiec, a każdy z nich był dachowcem niezwykłym. Gdy zbliżaliśmy się do końca remontu naszego wspólnego mieszkania postanowiliśmy, że zamieszka z nami taki czworonożny przyjaciel, jak to bywało w naszych rodzinnych domach. Wybór od razu padł na rasę kota rosyjskiego niebieskiego, ponieważ rodzina męża ma właśnie ruskiego kota o imieniu Waxmund. Zauroczył nas wyrazistym charakterem i inteligencją, więc zaczęliśmy szukać hodowli kotów tej rasy w internecie. Z obawy przed różnymi kocimi chorobami postanowiliśmy, że nasz kocur będzie pochodził z prawdziwej hodowli, na dowód czego będzie posiadał rodowód. Pamiętam jak dzisiaj, gdy znalazłam hodowlę BlueWonder. Przeglądaliśmy zdjęcia kocich rodziców i gdy zobaczyliśmy zdjęcie papy Valdemara, ochrzciliśmy go tą ksywką i od tej chwili wiedzieliśmy, że nasz kociak również będzie się nazywał Valdemar.


(Powyższe zdjęcia są autorstwa Hodowli Kotów Rosyjskich Niebieskich BlueWonder*PL)


Tak się szczęśliwie złożyło, że lada chwila miały się urodzić małe kocięta, więc od razu zarezerwowaliśmy sobie kocurka. Kociak nie mógł nazywać się identycznie, jak jego ojciec, więc nadano mu imię Valdemar Młodszy. Było to możliwe, ponieważ nasz rusek posiada ukraiński rodowód. Kocięta muszą się nauczyć podstawowych kocich czynności, dlatego zawsze zostają z mamą jeszcze przez co najmniej 3 miesiące i dopiero po tym okresie mogą trafić do nowych domów. Przez ten czas dostawaliśmy zdjęcia naszego małego Valdemara.





(Powyższe zdjęcia są autorstwa Hodowli Kotów Rosyjskich Niebieskich BlueWonder*PL)

Wreszcie przyszedł dzień, w którym mieliśmy go odebrać. Valdemar jechał do nas pociągiem przez 9h, a jako, że miał do dyspozycji cały przedział więc mógł w nim swobodnie baraszkować a wolnych chwilach ucinał sobie drzemki. Podróż zniósł bardzo dobrze. W pierwszych chwilach, gdy mogliśmy go wreszcie dotknąć robiliśmy to niezwykle delikatnie, więc Hodowca uprzedził nas, że podobnie jak jego starsi bracia oraz rodzice, Valdemar uwielbia mocne "czochranie po dupce" (przepraszam za ten zwrot, ale tak właśnie mówimy na czochranie sierści po grzbiecie przy nasadzie ogona oraz po górnych częściach tylnych łap ;) Istotnie, miał rację.

Pierwsze chwile w nowym domu
Hodowca poinformował nas, że maluch może potrzebować nawet do 24h, żeby oswoić się z nowym domem i przez ten czas może chować się w najróżniejszych kątach. W rzeczywistości spędził za kanapą 2h i po tym czasie skradł nasze serca:) Zaczęliśmy od zabawy, potem przeszliśmy do jedzenia i tym sposobem Valdemar poczuł się jak w domu.


Zaletą kotów pochodzących z hodowli jest fakt, że nie trzeba uczyć kociąt korzystania z kuwety. Maluchy są już tego nauczone, bo przecież ich mama korzystała z kuwety, ich tata, rodzeństwo, babcia, dziadek i tak dalej, i tak dalej... Jedyne, czego Valdemar musiał się nauczyć to korzystania z wahadłowych drzwiczek do kuwety. Zajęło mu to dobrą dobę a technika jaką sobie wypracował rozśmieszała nas do łez. Wyglądało to mniej więcej tak, jakby z jakimś zniesmaczeniem sięgał po coś wyciągniętą maksymalnie łapą do kuwety tylko po to, żeby drzwiczki się lekko uchyliły. Następnie przez powstały lufcik wsuwał łapę aż po szyję i wchodził do środka bokiem.
Jak to zwykle bywa w przypadku małych kociaków, było go pełno w całym domu. Chodził za nami krok w krok i towarzyszył we wszystkich domowych czynnościach.



Charakter kota rosyjskiego



Valdemar to kot niezwykły. Wszystko co na jego temat wyczytaliśmy okazało się prawdą. Jak już wcześniej wspomniałam towarzyszył nam we wszystkim. Ponadto kot rosyjski wybiera i przywiązuje się do jednego człowieka, któremu będzie to w szczególności okazywać. Wybór Valdemara padł na mnie i miało to swoje konsekwencje. Już jako mały kociak okazywał mi względy w dość szczególny sposób. Byliśmy już na finiszu remontu, gdy pojawił się w naszym domu i nie mieliśmy jeszcze zamontowanych drzwi wewnętrznych. Zakradał się do nas w nocy, podchodził do mojej poduszki i zaczynał głośno mruczeć, udeptując tym samym moje włosy. Tak wiem, trochę to dziwne, ale jemu wyjątkowo się podobało, czego nie można było powiedzieć o mnie, bo najzwyczajniej w świecie byłam po prostu niewyspana. Próby jego odciągnięcia kończyły się godzinną pauzą, po czym znowu słyszałam mruczenie i zaczynało się od nowa...:) Postanowiliśmy odizolować Valdemara na czas snu. Za drzwi posłużył nam największy karton, jaki mieliśmy w domu, a mianowicie karton po lodówce. Żal niebieskiego ruska był ogromny, a determinacja pokonania przeszkody jeszcze większa:) Przez godzinę po "zamknięciu kartonowych drzwi" urządzał nam głośny koncert przy akompaniamencie prób przeskoczenia kartonu. Wreszcie po kilku dniach zrozumiał, że jesteśmy nieugięci i dał sobie spokój.


Mówi się o kotach rosyjskich, że są "niehałaśliwe", co znaczy, że mówią szeptem. Potwierdzam w 100%! O co chodzi? Już tłumaczę. Gdy Valdemar był mały miauczał, że tak powiem "tradycyjnie". Gdy dorósł przestał mówić na rzecz otwierania paszczki do miauknięcia bez wydawania dźwięku lub tylko po to by zaszeptać lub zaskrzeczeć. Ma to niewątpliwie swoje dobre strony:)


Koty rosyjskie słyną z inteligencji. Można je nauczyć np. aportowania lub chodzenia na smyczy. Nasz Valdemar był na bakier ze smyczą, ale aportowanie to była jego ulubiona rozrywka. Do dzisiaj przynosi nam różne myszki i zabawki w nadziei, że zostanie mu ona rzucona, aby mógł je przynieść z powrotem. Jego bystry umysł widać nawet podczas zwykłej zabawy. Skutecznie uczy się przewidywać, którędy może podążyć misiek na sznurku i jak można sobie skrócić do niego drogę.



Jest też bardzo posłuszny. Wie, czego mu nie wolno i pozwala sobie na "łamanie" tego prawa, tylko, gdy nie ma nas w domu, lub gdy nie widzimy:) Szybko reaguje na naganę i potrafi okazać skruchę:)


Standardowym zachowaniem stało się już kłucie nosem po twarzy, zwłaszcza na poranne przywitanie a w stosunku do mnie ma jeszcze jeden niezwykły nawyk. Gdy dopadnie mnie siedzącą na kanapie obejmuje mnie przednimi łapami (przebierając nimi na przemian) jak dziecko za szyję i wtula łepek lub kłuje nosem po uchu, aż przechodzą mnie ciarki:)


Valdemar jest również bardzo odważny w stosunku do gości w naszym domu. Wystarczy krótka chwila, żeby przekonał się, że nieznana mu wcześniej osoba może być sympatyczna. Najlepszym przykładem było ciągłe towarzyszenie panom remontującym nasz balkon (ku uciesze samych panów) :)


Opinie czytelników

Pani Ania
"Koty rosyjskie są piękne, eleganckie i bardzo towarzyskie.Poruszają się niezwykle ładnie. Lubią wyskoczyć gdzieś wysoko (ich budowa wspaniale to umożliwia), lubią zajmować najwyższe partie mieszkania. Są ciekawskie i bardzo wszędobylskie. Gdy coś im w główce zaświta, np. wskoczenie na szafę i sprawdzenie co jest na niej, bezwzględnie muszą zaspokoić swoją ciekawość. Mimo, ze mówimy im, bo widzimy jaki mają zamiar, ze nie wolno tam wskakiwać to to zrobią. Może to trwać nawet tydzień aż wyczekają możliwą stosowną okazję i to zrobią to. Pozaglądaja do wszystkiego co na tej szafie jest, łącznie z pozrzucaniem tego, bo to fajna zabawa:) Takie zachowanie nazwałabym raczej sprytem i przebiegłością. Nie jest to bynajmniej ponad przeciętna inteligencja. Jest to wytrwałość i upór. Koty rosyjskie lubią towarzystwo ludzi i lubią się przytulać. Gdy tego potrzebują przychodzą same i domagają się pieszczot. Jednak nie zawsze tego chcą. 
Podkreślam przychodzą gdy chcą. Gdy nie chcą potrafią uciec, wyskoczyć z kolan czasami wyskakując z nich bardzo lekko i sprawnie wybijając się z czterech łapek równocześnie. Nie każdy kotek to potrafi.
Koty rosyjskie lubią zamknąć się w swoim świecie i nie dopuszczać tam nikogo. Potrafią wyjść na cały dzień na strych i tam marzyć sobie.Zapominają o reszcie rodziny:) Potrafią też obrazić się na ludzi i taki stan może długo trwać.  

Kot może być już kilku czy kilkunastoletni, gdy przyjdzie w domu dziecko na świat, po prostu pokochuje je. Gdy do towarzystwa dobierzemy mu kota, tak samo zaprzyjaźni się z nim, bez jakichś obraz na właścicieli. 
Jak się im powie że czegoś nie wolno, to doskonale o tym wiedzą i przestrzegają. 
Pewnie, że przez jakiś czas próbują na co mogą sobie w nowym domu pozwolić ale gdy są dorosłymi przedstawicielami rasy są bardzo zrównoważone i usłuchliwe. Nie lubią wyskakiwać wysoko, raczej są parterowcami.
Same przychodzą na kolana i próbują czy teraz można. A jak można to czasami "do bólu" się przytulają. 

Valdemar i hałasy
Inną , charakterystyczną dla rosyjczyków cechą jest brak lęku przed hałasami. Była to kolejna rzecz, o której mówił nam hodowca, ale nie dawaliśmy temu wiary dopóki sami się o tym nie przekonaliśmy. W drugim dniu pobytu w naszym domu przeszedł czas na spotkanie z suszarką do włosów. Obawiałam się, że jej użycie spłoszy malucha, który zaszyje się gdzieś w kącie. Tymczasem Valdemar najzwyczajniej w świecie przyszedł zaciekawiony do łazienki, aby poznać źródło hałasu. Usiadł na pralce i z namaszczeniem obserwował rytuał suszenia włosów. Byliśmy tym bardzo zaskoczeni. Jednak nic nas tak nie zdziwiło, jak miłość Valdemara do... odkurzacza!
Żeby nie być gołosłowną...


Wkrótce i Xawery przekonał się tego głośnego urządzenia... (przepraszam, że bokiem)




Xawery – kot tajski (syjamski klasyczny)
Poszukiwania Xawerego zajęły nam trochę czasu. Po zgłębieniu tematu tej rasy okazało się, że prawdziwych hodowli kotów tajskich jest w Polsce niewiele. Podobnie jak w przypadku Valdemara bezwzględnym kryterium wyboru było pochodzenie nowego kotka z prawdziwej hodowli. Nie mogliśmy już patrzeć straszna tęsknotę Valdemara, gdy nie było nas w domu. Postanowiliśmy, że zapewnimy mu towarzysza. Ostatecznie wybór padł na hodowlę kotów tajskich Amelia*PL. Nazwa hodowli pochodzi od utytułowanej kotki Amelii, mamusi Xawerego, która po prostu urzekła nas urodą.

(Powyższe zdjęcia są autorstwa Hodowli Kotów Tajskich Amelia*PL)

Podobnie, jak w przypadku Valdemara, otrzymywaliśmy mnóstwo fantastycznych zdjęć. Czy wiecie, że koty tajskie rodzą się białe?









(Powyższe zdjęcia są autorstwa Hodowli Kotów Tajskich Amelia*PL)


Ich całkowite wybarwienie zajmuje około roku. Nie inaczej było w przypadku Xawerego, u którego śmieszna czarna plama na nosie i czubkach uszu rozlała się na resztę pyszczka.





Ku wątpliwiej uciesze Valdemara, Xawery przyjechał do nas po kilkugodzinnej podróży samochodem. Szczególnie miło wspominamy spotkanie z panią Anią, opiekunką hodowli. Z ogromną przyjemnością polecam Wam odwiedzenie strony internetowej hodowli Amelia*PL, a zwłaszcza zakładki „Kocięta z naszej hodowli w nowych domach” (najbardziej lubię zdjęcie przedstawiające „najdłuższego kota świata” ;).

Charakter kota tajskiego



Xawery z porównaniu z nad wyraz odważnym Valdemarem wydaje się być dość płochliwy. Jednak moim zdaniem zdradza jedynie ostrożną, kocią naturę. Z całą pewnością cechuje go delikatność, której brakuje Valdemarowi. Jest mistrzem w „byciu niewidzialnym” :) Przykładem tego jest scena, gdy siedzimy na kanapie, czy fotelu zajęci rozmową, a Xawery po cichutku, powolutku zakrada się na kolana. Robi tak niepostrzeżenie, jak na filmie w zwolnionym tempie, że nawet nie wiadomo kiedy do nas przyszedł. Za najbardziej charakterystyczną cechę uznałabym jednak gadatliwość :) Jak powiedziała nam pani Ania, ma to po tatusiu :) Każda okazja do wydania z siebie miauku jest dobra: przejście z kuchni do pokoju, wejście do łazienki, odejście od miski lub po prostu bez konkretnego powodu. Paradoksalnie Valdemar miauczy szeptem, a Xawery na cały pyszczek.
Inną cechą jest delikatność w stosunku do małych dzieci. Podchodzi do nich powolutku, muska noskiem ich włosy a ostatecznie próbuje delikatnie polizać.


Xawery charakteryzuje się także doskonałymi umiejętnościami adaptacyjnymi. Mimo, iż początkowo bał się odkurzacza, jak pewnie większość kotów, szybko nauczył się z nim współpracować widząc entuzjazm Valdemara. Obecnie, po każdorazowym czesaniu pozwala się odkurzyć z luźnej sierści i odkrył, że jest to bardzo przyjemne.



Jego fetyszem są niewątpliwie wyroby ze skóry, począwszy od butów, a na torebkach kończąc. Tarza się wówczas w obiekcie westchnień lub łasi się do niego. Uwielbia też nasze piżamki :)




Opinie czytelników

Pani Ania

"O kocie tajskim można powiedzieć, ze jest bardzo mądry i zrównoważony. Bardzo kocha swoich właścicieli i mocno do nich się przywiązuje. Można powiedzieć, ze to właśnie ten kot czuje w jakim my jesteśmy stanie. Przejmuje się nami. Wie czy jesteśmy radośni czy też mamy jakiś kłopot. Żyje po prostu naszym życiem a nie zamyka się w sobie. Koty tajskie bardzo kochają dzieci, są w stosunku do nich bardzo delikatne i subtelne. Potrafią przy maleńkich dzieciach śpiących w łóżeczku stróżować. Gdy dziecko zapłacze biegną po dorosłego. Koty tajskie są po prostu oddane ludziom. 
Kot może być już kilku czy kilkunastoletni, gdy przyjdzie w domu dziecko na świat, po prostu pokochuje je. Gdy do towarzystwa dobierzemy mu kota, tak samo zaprzyjaźni się z nim, bez jakichś obraz na właścicieli. 
Jak się im powie że czegoś nie wolno, to doskonale o tym wiedzą i przestrzegają. 
Pewnie, że przez jakiś czas próbują na co mogą sobie w nowym domu pozwolić ale gdy są dorosłymi przedstawicielami rasy są bardzo zrównoważone i usłuchliwe. Nie lubią wyskakiwać wysoko, raczej są parterowcami.
Same przychodzą na kolana i próbują czy teraz można. A jak można to czasami "do bólu" się przytulają." 


Pierwsze spotkanie
Dzień przyjazdu Xawerego był znaczącym w życiu Valdemara. Przestał być tym jedynym pieszczochem i zdał sobie sprawę, że miłość właścicieli będzie od tego momentu dzielona pomiędzy dwa kocury, co z całą pewnością nie było dla niego dobrą wiadomością. Xawery tymczasem wykazał się nadzwyczaj dobrymi umiejętnościami adaptacyjnymi i od pierwszych chwil czuł się jak u siebie. Być może sprawiła to obecność pani Ani, ale na pewno widok drugiego kota nakazywał mu przywitać się z nowym kolegą, co wyraźnie nie podobało się Valdemarowi. Podczas, gdy mały tajczyk zwiedzał nowe kąty, rosyjczyk bacznie obserwował intruza trzymając się na dystans. Udało nam się zrobić jedno zdjęcie jego wyrazu pyszczka, ale nie oddaje ono do końca konsternacji Valdemara. Malowało się na nim jednocześnie zdziwienie, zaskoczenie, nieogarnianie zaistniałej sytuacji i oburzenie.


Xawery tymczasem znajdował coraz to nowe rzeczy do zabawy. Nawet sznurek od aparatu wydawał mu się świetną zabawką.


Każda piłeczka, każda włóczka i chyba wszystkie inne kocie akcesoria zostały wypróbowane w pierwszej godzinie pobytu w nowym domu.


Wreszcie, trzymający się dotychczas na uboczu Valdemar zdecydował się skonfrontować z nowym kolegą. Podszedł do Xawerego, spoliczkował go łapą i w jego oczach można było czytać, jak w otwartej księdze: „Ej, Ty! Co Ty tutaj robisz? Co Ty sobie myślisz? To mój dom i moi właściciele! Wynoś się stąd! Ja tu jestem jedynym kocurem!


Xawery w pierwszym odruchu trochę się zdziwił tą reakcją tym bardziej, że od dłuższego czasu próbował serdecznie się przywitać. Nie minęła minuta, jak machnął na to wszystko łapą i zaczął szukać nowej zabawki. Valdemar nie spuszczał z tonu do późnego wieczora, do chwili gdy staliśmy się świadkami komicznej sceny. Valdek siedział na krześle, niczym w niezdobytej dotąd twierdzy, skąd miał doskonały widok na poczynania małego kociaka. Ciągłe siedzenie na czatach wyraźnie go zmęczyło i oczy same zaczęły mu się zamykać. Xawery próbując wykorzystać ten spadek koncentracji przystąpił do szturmu na twierdzę. Powolutku, małymi kroczkami zaczął się zakradać. Nagle, Valdemar dostrzegając wzmożony ruch podniósł gwałtownie powieki, które wskutek zmęczenia odmówiły mu jednak posłuszeństwa i ponownie zaczęły opadać. Płakaliśmy ze śmiechu. Xawery podejmował kolejne próby wskoczenia na krzesło, żeby przytulić się do Valdemara, ale ten za każdym razem reagował, po czym sam walczył ze snem. Mieliśmy ubaw po pachy. Pierwszą noc Xawery spędził z nami w łóżku, bo jak każdy mały kotek pragnął się przytulić. Tymczasem rusek po raz pierwszy złapał manifestacyjnego, 2-dniowego focha. Nie reagował na wołanie i nie pozwalał się pogłaskać. Na drugi dzień tajczyk nie ustawał w próbach, choćby zbliżenia się go ruska. Ostatecznie Valdemar zaczął mięknąć i pozwolił na zbliżenie się na odległość 10cm.

Trwało to około 2 dni, zanim ostatecznie pogodził się z faktem, że będzie musiał dzielić mury z nowym towarzyszem. Po koniec drugiego dnia ponownie dostarczył nam dawkę śmiechu. Powodem było demonstrowanie Xaweremu, jak obsługuje się wahadłowe drzwiczki w kuwecie. Tajczyk stał przed wejściem do wspomnianej kuwety, a Valdemar z dawno nie widzianym entuzjazmem wchodzi i wychodził z kuwety. Cwaniak z niego. Jemu samemu, opanowanie tej sztuki zajęło około dobę, a teraz chwalił się tą umiejętnością, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.
Wkrótce kocury zaczęły się dogadywać. Początkowo zauważalnie inicjatywa partnerstwa była po stronie Xawerego i to on bardziej zabiegał o sympatię kolegi.


Zrodziło się też pytanie, czy nie będą między sobą rywalizować o nasze względy, bądź o dominację, ale pani Ania uświadomiła nas, że szala dominacji będzie przechylać się, raz na jedną, raz na drugą stronę.


 Rzeczywiście jest tak, jak mówiła. Jednego dnia, to Xawery zaczepia Valdemara i gania go po domu, choć ten wcale nie ma to ochoty, a drugiego role się odwracają i to Valdemar nie daje spokoju Xaweremu.


Koty na balkonie
Oba kocury łączą też wspólne zainteresowania. Valdemar jest rodzinnym wykradaczem paluszków z paczki a Xawery próbuje pochłaniać każdą napotkaną wstążeczkę. Obaj uwielbiają też wylegiwać się balkonie, który został dostosowany do ich potrzeb. Metamorfoza balkonu okazała się dla nich chwilą przełomową. Siatka, którą zabezpieczyliśmy balkon od sufitu aż po podłogę pozwoliła nam pozbyć się wszelkich obaw o zwierzaki, a samym kotom otworzyła nową, niezwykłą przestrzeń. Zaraz na wyjściu na balkon stoi trawa dla kotów (w sezonie), żeby nie nabrały ochoty na podjadanie innych roślin na balkonie (zwłaszcza Xawery). Latem wystawiamy drapaki, żeby w systemie „piętrowym” mogły obserwować przechadzające się po trawniku. Szał robią letnie chrabąszcze. Pod wieczór, kiedy owady są najaktywniejsze, koty domagają się wypuszczenia na balkon celem rozpoczęcia łowów. Po zakończonym polowaniu trup chrabąszczy gęsto ściele podłogę na balkonie. Kilkakrotnie zdarzyło się, że przez siatkę zabezpieczającą balkon wpadła mała sikorka. Gdy tylko koty, zwłaszcza łowczy Valdemar, były na balkonie, nasz Zielony Azyl wyglądał jak po przejściu tornada: poprzewracane doniczki, wysypane razem z ziemią kwiaty, powywracane meble no i oczywiście brak śladu po złowionej sikorce :)










Siatka zabezpieczająca na balkon
Niewiele jest produktów tego typu na rynku. Właściwie dominuje siatka jednego producenta Trixie, którą polecam, ponieważ nie jest zgrzewana tylko wiązana, co zwiększa jej wytrzymałość. Oczka są optymalnej wielkości, dzięki czemu zapewnia bezpieczeństwo nawet małym kotom.
Ponadto w zestawie znajdują się części niezbędne do jej zamontowania, czyli kołki, haczyki i długa linka. Jedyne do czego można by się przyczepić to skromna instrukcja obsługi (w formie ulotki), która pozbawiona jakiegokolwiek rysunku, wydaje się być mało pomocna. Z komentarzy zamieszczonych w internecie można odnieść wrażenie, że wielu nabywców siatki ma nie lada problem z opanowaniem jej pierwotnego kształtu. Początkowo ma ona kształt bardzo skompresowanego trapezu i dodatkowo jest bardzo sprężysta co utrudnia jej montaż. Jednak przy większej dawce cierpliwości można ją z powodzeniem założyć.
Nasza konstrukcja jest nieco przebajerzona, ale było to konieczne z uwagi na brak możliwości zamontowania jej do sufitu balkonu (przez lata zaciekał z powodu wady konstrukcyjnej podłogi sąsiada, dlatego beton w tym miejscu był miękki i nie utrzymałby konstrukcji). Jedynym sposobem, było zamontowanie siatki do bocznych ścian balkonu, więc mój kochany teść stworzył nam stalową konstrukcję z kątowników. Jej zadaniem miała być regulacja siły napięcia siatki.


 Na samym szczycie, tuż pod sufitem rozciągnęliśmy stalową linkę połączoną śrubą rzymską, która również miała za zadanie naciągnąć maksymalnie linkę.


Balkon ma długość 4,5m a mimo to stalowa linka rozpięta pod samym sufitem daje równe napięcie siatki na całej jej powierzchni. Kupiliśmy siatkę transparentną o wymiarze 3x6m. Gdybym miała doradzać lub gdybym mogła wybrać ponownie zdecydowałabym się tym razem na siatkę w kolorze czarnym (producent oferuje też kolor zielony). Ponieważ nasz balkon jest mocno nasłoneczniony siatka staje się biała w pełnym słońcu. Optycznie ma się wrażenie, że stoi się przed ścianą i daje ona trochę klaustrofobiczne odczucie.


Na próbę, pomalowałam część siatki czarnym flamastrem. Okazało się, że siatka stała się praktycznie niewidoczna zarówno z balkonu, jak i od zewnątrz. Prawdopodobnie na balkonie umieszczonym od wschodu siatka transparentna sprawdziłaby się doskonale. Po rozciągnięciu jej na cały balkon (od sufitu po podłogę) należało jakoś zakończyć ją przy podłodze. Posłużyły za to listewki przeplecione przez oczka siatki i przymocowane sznurkiem do balustrady (lepsze są opaski samozaciskowe).



 Może nie wygląda to idealnie (za każdym razem obiecuję sobie, że wymienię listewki na nowe), ale spełnia swoją rolę. Równomiernie napina siatkę i odbiera kotom chęć do wychodzenia poza balkon. Producent zaleca, aby w czasie użytkowania siatki nie regulować jej napięcia. Zdarza się bowiem, zwłaszcza podczas wysokich temperatur, że siatka wydaje się być mniej napięta. Gdy temperatura spada siatka wraca do swoich pierwotnych właściwości. Nam to jednak nie przeszkadza i jest niemal niezauważalne (no chyba, że koty każdorazowo wspinały by się po siatce do góry - wtedy miałby to znaczenie :).



Instrukcja montażu siatki Trixie
Tym razem zakupiliśmy siatkę w kolorze czarnym. Liczyłam, że będzie dyskretniejsza niż transparentna z uwagi na południowo-zachodnią ekspozycję balkonu. Poniekąd tak się stało, ale obie siatki już na pierwszy rzut oka różnią się między sobą. Oczywiście obie są wiązane, a nie zgrzewane, co gwarantuje dużą wytrzymałość, ale różni je przede wszystkim grubość. Czarna po prostu jest grubsza. Transparentna jest jak grubsza żyłka, ale czarna jest niczym cienki, czarny, pleciony sznureczek (zdjęcie porównawcze umieszczę nieco później).

Zawartość opakowania

Wewnątrz kartonika znajdziemy skompresowaną siatkę, powiązaną sznurkami z obu stron; woreczek z małymi kołkami zakończonymi haczykami, sznurek (czarny w przypadku czarnej siatki i biały w przypadku transparentnej); krótką (bardzo krótką) instrukcję montażu (często w języku niemieckim, lub ksero w języku polskim).


Ze swojej strony do zestawu dołożyliśmy linkę stalową w transparentnej izolacji (długość balkonu x 2), śruby z długim gwintem zakończone kółkiem ze specjalnie przygotowanymi zaczepami; opaski samozaciskowe .


Dołączona do opakowania instrukcja jest dość skromna, ale rysunek poglądowy daje nadzieje, że uda się pomyślnie ją założyć :)




"Stelaż"
Na bocznych ścianach balkonu mamy zamocowane kątowniki z nagwintowanymi otworami oraz oczkiem pod sufitem. Ta zmyślna konstrukcja miała nam zastąpić mocowanie do sufitu, na które nie mogliśmy sobie pozwolić, ze względu na jego wieloletnie zaciekanie sufitu.


Przez oczko pod sufitem przewlekliśmy stalową linkę, którą później musieliśmy naciągnąć. Natomiast w otwory wkręciliśmy zaczepy.


Naciąganie stalowej linki to nie lada sztuka, która wymaga sporo siły. Można jednak sobie pomóc i zdradzę Wam, jak tego dokonać :)
Zadaniem linki jest równomierne naciągnięcie linki na szerokości balkonu. Linkę łączymy za pomocą śruby rzymskiej (do kupienia w marketach budowlanych i itp. sklepach). Końcówki linki "zapinamy" na specjalnych oczkach, które skręcamy dwiema śrubami (takie oczko nosi także nazwę kausza). Tak przygotowane końcówki zaczepiamy na śrubie rzymskiej, którą następnie skręcamy, napinając jednocześnie linkę.


Połączenie linki jest jednak tym trudniejsze, im większa szerokość balkonu. Aby sobie pomóc możemy użyć kilku lub kilkunastu (w zależności od długości) opasek samozaciskowych, spinając je ze sobą a właściwie załapując, aby później "ściągać" za pomocą kombinerek.


Oto "patent montażowy", który został wymyślony przez naszego kolegę. Montując cokolwiek na wysokościach, przy użyciu opasek samozaciskowych lub śrub, warto jest mieć je przy sobie (zwłaszcza, gdy jesteśmy zdani sami na siebie). Jeśli chodzi o opaski samozaciskowe, możemy zrobić dziurkę w opakowaniu, użyć jednej z opasek celem przymocowania woreczka do zamka bluzy i gotowe! Od tej chwili mamy je zawsze pod ręką :)



Siatka

Gdy linka stalowa była już założona, przyszła kolej na rozłożenie siatki. Po wyjęciu z opakowania wygląda następująco:


Po usunięciu sznurków, pierwsze co robimy to odnajdujemy żółte wstążeczki, które wyznaczają nam rogi siatki  (4 szt. - po jednej na każdy róg).


Następnie rozkładamy siatkę, która silnie sprężynuje, więc zalecana jest pomoc drugiej osoby.




W naszym przypadku zamontowane kątowniki znacznie ułatwiły nam rozkładanie siatki, ponieważ mogliśmy na nich "załapać" siatkę, aby bezstresowo przewlec załączony do opakowania sznurek. Pozornie może wydawać się, że sznurek jest zbędny, ale dzięki niemu siatka zyskuje równomierne napięcie na całej powierzchni. Widać to szczególnie na samym końcu montażu. Sznurek musi być przewleczony na zewnętrznych krawędziach siatki.


Nadmiar siatki odcinamy nożyczkami. My, zostawiliśmy kilka oczek, aby zachodziły na kątowniki, dzięki czemu "uszczelniały" nam światło balkonu.


W naszej konstrukcji, załączone do opakowania kołki z haczykami okazały się zbędne, ponieważ zastąpiły je specjalnie przygotowane śruby z zaczepami.

Sznurek przy balustradzie przeciągnęliśmy przez specjalnie przygotowane oczko (analogicznie przy suficie). Puściliśmy go dalej ku dołowi balustrady mocując przy pomocy opasek samozaciskowych.


Podobnie przymocowaliśmy siatkę do założonej wcześniej pod sufitem linki stalowej. "Wąsy" oczywiście obcinamy :)


Po naciągnięciu sznurka siatka jest już dobrze napięta, więc mocowanie jej u dołu balustrady to już czysta przyjemność. Zrobiliśmy to podobnie jak pod sufitem - przy użyciu opasek samozaciskowych.


Pozostało jedynie dociąć siatkę przy podłodze i zabezpieczyć przestrzeń pod balustradą. Do tego celu użyliśmy drewnianych listewek o okrągłym przekroju (takie najlepiej przetyka się między oczkami siatki), o średnicy 0,5 cm.


Szczególnie trudne było wykończenie rogu, w miejscu łączenia ściany z podłogą. Z powodu braku punktu napięcia istniało ryzyko tworzenia się szczeliny, która mogłaby zachęcić nasze czworonogi do ucieczki. Sposobem okazało się wykonanie nacięcia na końcu listewki i wprowadzenie w nią sznurka naciągającego siatkę. Dodatkowo przymocowaliśmy listewkę do nogi balustrady za pomocą opaski samozaciskowej. Stworzenie, wokół końca naciętej listewki, supłów zapobiega przesuwaniu się sznurka, które mogłoby grozić jego wysunięciem (mam nadzieję, że wytłumaczyłam to jakiś przyswajalny sposób :)


Na sam koniec pomalowaliśmy listewki na kolor sztucznej trawy i docięliśmy dokładnie pod wymiar między przęsłami. Listewki założyliśmy na tzw. wcisk.



Listewki są dostępne w marketach budowlanych.


Po remoncie elewacji zdecydowałam się na zmianę naciągu siatki przy podłodze. Zależało mi na czymś bardziej dyskretnym, więc pomyślałam o zastosowaniu żyłki. 



Na wstępie dodam, że na takie rozwiązanie można się zdecydować znając dobrze swoich pupili i wiedząc, że nie przyjdzie im ochota na przeciskanie się pod żyłką. Mogłam sobie na to pozwolić, ponieważ miałam możliwość przekonania się o tym wcześniej, gdy przy podłodze były jeszcze listewki. Najważniejsze w zastosowaniu żyłki jest to, aby jak najmocniej naciągnąć żyłkę. Dla pewności wykonaliśmy próbę, przeciskając pluszaka wielkości kota pod żyłka. Było naprawdę ciężko i tylko mocno zdeterminowany kot zdołałby pod nią przejść:)
Dodatkowo żyłkę spięłam opaską samozaciskową za mocowanie balustrady. Dzięki temu siatka lekko wychyliła się ku zewnętrznej krawędzi balkonu. Dało to nieco większe poczucie przestrzeni.



Furminator, czyli pogromca futra
Zapewne wielu z Was - kociarzy, zmaga się z problemem gubienia sierści przez pupili. Szuka się wówczas jakichś rewelacyjnych szczotek, będących w stanie poskromić ten problem. Przechodziliśmy to samo z kilkoma szczotkami, ale żadna nie okazała się być dobrą. Pewnego dnia, pani w sklepie zoologicznym pokazała nam dziwne urządzenie o jeszcze dziwniejszej nazwie furminator. Dla tych, którzy nie znają tego pojęcia z chęcią przybliżę ten wynalazek. Zapomnijcie o szczoteczkach z gęstym, rzadkim, metalowym, czy gumowym włosiem. Furminator pokonuje je wszystkie w przedbiegach. Wygląda dość niepozornie, jak metalowy grzebień z rączką.


Jednak jego wygląd nie zapowiada niezwykłej mocy, jaka w nim drzemie. Metalowe zęby są tak skonstruowane, że wyczesują podszorstek, czyli martwą sierść, która zasypuje nasze mieszkania i domy, bez ucinania włosa okrywowego.


Największym entuzjastą furminatora jest Xawery. Wystarczy pokazać mu urządzenie, lub jeszcze lepiej, trochę nim potrząsnąć i tajczyk przybiega gotowy na "zabieg". Sprawia mu to ogromną przyjemność. Furminator sprawdza się też doskonale w przypadku psów. Efektem zastosowania tego wynalazku jest błyszcząca sierść i ograniczenie jej wypadania. Przypisuje się mu także działanie antyalergiczne z uwagi na redukcję ilości alergicznych pyłków z sierści, ale jako, że nie mamy w domu alergików, trudno mi to potwierdzić. Dostępne są różne szerokości grzebienia. Mamy grzebień o szerokości 10cm i uważam, że taki rozmiar dla kota w zupełności wystarcza. Z pewnością mógł by być mniejszy, ale wtedy trzeba by się więcej namahać przy wyczesywaniu. Ponadto, ostrza są wymienne. Zapytałam kiedyś w przypadkowym sklepie zoologicznym o wspomniane ostrza, na co usłyszałam komentarz, że takowych nie posiadają, bo te ostrza się nie tępią, ale pozwolę się z tym nie zgodzić. Owszem 1 ostrze wystarcza na bardzo długo, ale wymiana na nowe z pewnością zwiększyła by jego skuteczność. Nasze ostrze ma obecnie ponad 2 lata i daje radę, więc nie trzeba się o to zbytnio martwić. Cena jest rożna w zależności od producenta. Kupiliśmy model firmy Trixie, który kosztował wówczas 75zł, ale kupiliśmy go na Allegro za 59zł z przesyłką. Obecnie najniższa cena na Allegro to ok. 37zł (ostrze 10cm)+ koszty przesyłki, z tym, że innego producenta niż posiadany przez nas egzemplarz. Naprawdę polecam. Nie ma nic lepszego!
 Zresztą, co ja tu będę dużo mówić. Zobaczcie sami :)



Transporter, czyli jak przemycić kota
Posiadanie dwóch kotów w małym mieszkaniu nie stanowi problemu. Kłopoty zaczynają się, gdy oba osobniki trzeba przenieść poza dom a w mieszkaniu brakuje miejsca na przechowywanie torby transportowej, której nie używa się zbyt często. Właśnie dlatego szukaliśmy takiej torby, która skurczy swoje rozmiary na czas przechowywania, a w razie potrzeby będzie na tyle pojemna, żeby pomieścić ponad 8kg kota. Nasz wybór padł na transporter firmy Zolux.


 Występują w różnych rozmiarach i wielu barwnych i wesołych modelach. Wybraliśmy rozmiar L, który doskonale się sprawdza podczas wycieczek do pani weterynarz. Co prawda 2 koty w jednym momencie nie mają w niej za dużo miejsca, ale wystarczająco, aby bezpiecznie trafić z punktu A do punktu B. Podłoga jest wzmocniona, torba posiada uchwyt i dodatkowo pasek na ramię. Zamek rozpina całkowicie torbę, dzięki czemu można ją rozłożyć na płasko.


Drzwiczki po obu stronach składają się z grubej siatki,  a w jednym z boków jest małe, siatkowane okienko. Ponieważ koty kojarzą torbę, z mało przyjemnymi wycieczkami (szczepienia, itp.), więc niezbyt chętnie do niej wchodzą, a gdy jednego uda się już w niej umieścić, to próba włożenia drugiego kota skutkuje ucieczką tego pierwszego. Wypracowaliśmy zatem odpowiednią strategię, która skraca ten proces do minimum. Stawiamy torbę pionowo, tak, żeby otwarte drzwiczki znajdowały się na szczycie torby. Każde z nas pochwyca 1 kota i najpierw wrzucamy do środka jednego, a zanim ten zdąży odnaleźć się w sytuacji, wrzucamy drugiego kota i zamykamy drzwiczki. Zwierzakom nic złego się nie dzieje, a stresującą dla nich sytuację maksymalnie skracamy, nie narażając nich na wielokrotne próby umieszczenia w transporterze. Przechowywanie torby też nie stanowi problemu. Jak już wspomniałam wcześniej można ją rozłożyć na płasko (choć zajmuje wtedy dość dużą powierzchnię) lub można ją skompresować. Producent przewidział to, montując rzep w taki sposób, aby zapobiegał samoistnemu rozłożeniu się torby.


Wprawdzie na długość nie jesteśmy w stanie jej skrócić, ale objętościowo już tak.


Jako ciekawostkę dodam, że do transportera mieści się również blisko 1,5-roczne dziecko. Krzysiu  wpadł na pomysł, żeby osobiście to przetestować i wydał pozytywną opinię :)



Ranking żwirków dla kotów

Carrefour - żwirek dla kota
Producent: Certech
Cena: 7,99zł / 5l



Idąc za pozytywnymi opiniami w internecie od początku stosowaliśmy żwirek betonitowy "Benek". Doskonale się brylił i częściowo pochłaniał zapachy. Koszt 5kg worka opiewał na kwotę ok. 15zł. Któregoś dnia, robiąc zakupy w nowym markecie w naszej okolicy zainteresował mnie inny żwirek (również betonitowy), który kosztował wówczas 7,20zł. Zaczęłam czytać informacje na opakowaniu i ku mojemu ogromnemu zdziwieniu okazało się, że pochodzi od tego samego producenta co Benek, a mianowicie od Certechu. Żwirek niczym nie różnił się od dwukrotnie droższego Benka. Kosztuje 7,99zł / 5l. Benkowy odpowiednik można kupić w Carefourze, i jest to żwirek dedykowany dla tej właśnie sieci sklepów. Początkowo żwirek był bardzo dobrej jakości, niestety po około roku używania odnotowaliśmy mocny spadek jakości tego żwirku. Jego kolor, z każdym nowym opakowaniem był coraz ciemniejszy i coraz gorzej się brylił. Można było odnieść wrażenie, że kolor wynika z lekkiego zawilgocenia lub, co bardziej prawdopodobne, z zmiany proporcji składników. Jedyny plus jest taki, że kolor zawartości można ocenić przez foliowe okienko.


Miluś - żwirek dla kotów (do kupienia w Carrefourze)

Producent: Certech
Cena: 8,99zł / 5l




W przypadku żwirku bentonitowego sprawdza się 1 zasada: im żwirek jaśniejszy, tym lepiej będzie się brylił. Jeśli opakowanie posiada okienko rewizyjne, przez które widać zawartość, można szybko ocenić, który żwirek będzie lepszy (widać na zdjęciu poniżej). Postępując zgodnie z tą zasadą sięgnęliśmy po kolejny produkt Certechu, który okazał się dużo lepszy od żwirku opisywanego wcześniej. Jest to obecnie najczęściej kupowany przez nas żwirek. Różnica w cenie, między tymi dwoma produktami wynosi 1zł, jednak w skali miesiąca, większy wydatek bardziej się opłaca. Wynika to z prostej przyczyny: nie ma potrzeby tak częstej wymiany żwirku, jak w przypadku produktu opisywanego wcześniej. Żwirek dobrze się bryli, pochłania zapachy w stopniu zadowalającym i jest wydajny.





Piotr i Paweł - żwirek dla kota

Producent: nieznany (wyprodukowano dla Piotr i Paweł)
Cena: 8,99zł / 5l




Okazał się trochę lepszy od tego z Carrefour'a (w czerwonym opakowaniu). Przede wszystkim miał jasną barwę i dobrze się brylił. Był nieco drobniejszy. Niestety, podobnie jak w przypadku produktu z Certechu kolejne opakowania zawierały żwirek o ciemniejszej barwie i znacznie gorszej zdolności do brylenia. Używaliśmy go tylko przez kilka miesięcy, ponieważ w tym czasie jego jakość spadła do niezadowalającego nas poziomu.


Kitty (Biedronka) - żwirek dla kotów
Producent: Zoo Factory S.A
Cena: 9,90zł / 5l



Z uwagi na ilość sklepów Biedronka w naszym kraju, sam fakt dostępności żwirku w tej sieci uznaję za duży plus. Żwir skrywa solidne, kartonowe opakowanie z wygodną do niesienia plastikową rączką. Żwir jest bardzo jasny i do tego jest bardzo drobny. 



Początkowo obawiałam się, że z tego powodu nie będzie najlepszy, ale stwierdziłam, że paradoksalnie jest to jego największa zaleta. Żwir dobrze się bryli, jest wydajny a co najważniejsze świetnie się go opróżnia. Jego miałkość sprawia, że niemalże przelewa się przez łopatkę, dlatego czyszczenie kuwety przebiega sprawnie i szybko. Ponadto jest mniej zauważalny na podłodze i łaskawy dla gołych stóp :)


Cat's Best OkoPlus - naturalny żwirek dla kotów

Producent: Cat's Best
Cena: ok. 21zł / 5l



Właściwie powinnam wspomnieć o osobnej grupie żwirków, jakimi są żwirki naturalne. Po raz pierwszy miałam z nimi styczność przy okazji akcji promocyjnej w hipermarkecie. Na początku moją uwagę zwrócił stand, na szczycie którego wysypano żwirek i dołączono do niego łopatkę, którą ten żwirek można było przegrzebywać. Z pozoru śmieszne, ale jak się okazało - skuteczne. Wokół "próbki" widniały hasła promujące produkt: że "superchłonny", że "pochłaniający zapachy", że "w 100% naturalny", że "łopatka gratis". Najbardziej przekonało mnie jednak to, że istniała możliwość jego utylizacji w toalecie. Mówię sobie: "Kupie na próbę i chociażby dla tej łopatki :)". Żwirek Cat's Best Eko Plus, bo o nim mowa, liczy 5l, więc z rozpędu chciałam wziąć 2, ale cena skutecznie mnie odstraszyła. W promocji 5l żwirka kosztowało 15zł (cena regularna waha się w granicach 17-21zł). A teraz kilka słów o jego skuteczności. Ogólnie żwirek jest bardzo lekki. Przypomina trociny o nieco większej granulacji i lekko pachnie świeżo ściętym drzewem. 



Co do pochłaniania zapachu, to zastanawiam się, czy przypadkiem nie jest tak, że zapach drewna dominuje nad innymi przykrymi zapachami, ale rzeczywiście zapachy mniej dawały się we znaki, niż w przypadku zastosowania żwiru bentonitowego. Jednak jego największą zaletą jest "mega chłonność". Producent zapewnia, że żwirek w miejscu zawilgocenia, może zwiększyć swoją objętość nawet o 700%! Istotnie, żwir dosłownie pęcznieje. Co więcej, jest też "mega wydajny". Wyobraźcie sobie, że to jedno opakowanie 5l wystarczyło nam na 2 tygodnie , na 2 koty! Oczywiście, pod koniec drugiego tygodnia, pozostała na dnie tylko cienka warstwa trocin, ale chciałam się przekonać na jaki maksymalny okres czasu wystarcza 1 opakowanie. Kolejna fajna rzecz to możliwość utylizowania zbrylonych grudek w toalecie. Zwyczajnie wrzuca się ich kilka do sedesu i spłukuje. Oczywiście nie można wrzucić tam od razu wszystkich, bo żwirek w kontakcie z wodą dodatkowo zwiększa objętość, więc warto robić to na raty, żeby nie mieć potem problemów z odpływem. Nie mniej jednak jest to bardzo wygodne i szybkie sprzątanie kuwety. Zauważyłam nawet, że przez te 2 tygodnie, częściej sprzątałam kuwetę niż zwykle :) Moim zdaniem, tajemnicą wydajności tego żwirku, jak chyba wszystkich żwirków naturalnych jest to, że się nie zawilgaca (tak jak się to dzieje w przypadku żwiru bentonitowego). Żwir doskonale się bryli i nie powoduje roznoszenia wilgoci na pozostałą jego część. Jedyną wadę (oprócz ceny ;) jaką zauważyłam jest to, że z powodu jego lekkości koty roznoszą go co całym domu. Na fali entuzjazmu zakupiłam 40l opakowanie i... zaczęłam tęsknić za żwirkiem bentonitowym. Sprzątam częściej niż kiedykolwiek. Żwirek był wszędzie! Na fotelach, krzesłach, kanapie, podłogach.... Z uwagi na jego lekkość koty roznosiły go po całym domu. Żwirek bentonitowy kończył zwykle swoją wędrówkę na przedpokoju. Żwirek Cat's Best zawędrował w miejsca, o których istnieniu nie miałam pojęcia (niesiony na kocich łapkach):) Żwirek jest dobry dla tych, którzy nie widzą problemu w niemal codziennym odkurzaniu domu, choć chłonności i wygodniej utylizacji w toalecie, nie da mu się odmówić. Na pocieszenie mogę dodać, że styczność gołej stopy z takim żwirkiem jest mniej bolesna niż w przypadku żwirku bentonitowego. Czytałam, że istnieje "cięższa" wersja tego żwiru mająca wyeliminować problem roznoszenia, ale jest też odpowiednio droższa. Podsumowując: Jest to jeden z najlepszych żwirków, z jakim miałam do czynienia i zachęcam do jego wypróbowania. Być może przerost zalet nad wadami pozwala wybaczyć mu wszędobylstwo :) Można go kupić także w większych opakowaniach 10+2l  a nawet 40l (Allegro, 89zł z wysyłką). 



Purr&Simple - naturalny żwirek dla kota

Producent: Acana
Cena: ok. 30zł / 7l


Żwirek typu naturalnego o nazwie Purr&Simple, którego innowacyjność polega na produkowaniu z łupin orzecha. Porównywalne zalety, jak w przypadku Cat's Best, jednak dostrzegłam 2 zasadnicze wady. Po pierwsze: zapach. Jest, co tu dużo mówić, po prostu nieciekawy. Nie tylko ja odniosłam takie wrażenie, więc przypuszczam, że 7 na 10 osób miałoby podobne zdanie. Kuweta w naszym mieszkaniu jest umiejscowiona w łazience, więc powiem szczerze, że bez odświeżacza powietrza, ani rusz. Drugą wadą jaką zauważyłam (ale to akurat może być zaletą w przypadku ciemnych paneli) jest jego ciemny kolor.



Żwir jest bardzo drobny i ostry. Ma brunatną barwę, więc na naszych panelach w kolorze niezbyt jasnego drewna i tak rzucał się w oczy. Być może w mieszkaniach z ciemnymi panelami sprawdziłby się znakomicie. Podobnie jak Cat's Best jest bardzo wydajny (7l na 2 tygodnie) i również świetnie się bryli. Można go także utylizować w toalecie. Opakowanie liczy 7l, ale na rynku pojawiła się nowość 5,6l. 7l . Dostępne są też opakowania 14l i 28l,



Koci Toi-Toi, czyli kuweta
Oczywiście przy okazji żwirku nie mogę nie wspomnieć o kuwecie. Kupiliśmy krytą kuwetę firmy Yaro, którą wkomponowaliśmy kolorystycznie w wystrój łazienki.


Ten zabieg okazał się na tyle skuteczny, że znajomi, którzy nas odwiedzają często są zaskoczeni, gdy mówimy im, gdzie jest koci wychodek i twierdzą, że zwyczajnie go nie zauważyli. Zdążyliśmy już wyłamać w niej wahadłowe drzwiczki podczas sprzątania, ale szczęśliwie udało się je naprawić. Niewątpliwie jest to słaby punkt kuwety. Łopatka umieszczona w schowku w obudowie kuwety (swoją drogą, bardzo praktyczne rozwiązanie) też niedawno nam pękła, więc musieliśmy dokupić nową (innego producenta), ale służyła nam dobre 2,5 roku. Mimo, że jest wyłamana jej rączka nadal jest schowana w sprytnym schowku.


 Ogólnie oceniam tę kuwetę na 4 gwiazdki (w ocenie do 5 gwiazdek), ponieważ jej uszkodzenia wynikały z naszej nieuwagi. Dobrze się sprawdza również podczas nasiadówki obu kotów, więc nie jest zbyt mała.

"Niedobry kot"
Nie pamiętam gdzie się o tym dowiedzieliśmy, ale poznaliśmy pewien „myk” na ujarzmianie kocich zapędów do drapania mebli. Wprawdzie nasze koty tego nie robią, ale stosujemy ten sposób w przypadku innych nagannych zachowań. Założenie jest takie, że gdy tylko kot zabiera się za niszczenie mienia właścicieli należy szybko wydobyć spryskiwacz i spryskać kota. Złowieszczy SYK urządzenia już jeży koci włos na grzbiecie a do tego wytworzona mgiełka dezorientuje zwierzaka. Chodzi o to by myślał, że zrobiła mu to przykładowa noga od krzesła i żeby w przyszłości omijał ją szerokim łukiem.


W naszym przypadku kociambry nie kojarzą działania spryskiwacza z meblami, bo to sam spryskiwacz jest „domowym terminatorem” i wiedzą, że należy się go bać, bo pojawia się zawsze tam, gdzie zrobią coś złego. Co ważne! Nie stosujemy tego sposobu zbyt często, a jedynie wtedy, gdy wyczerpiemy wszystkie inne rodzaje perswazji.

Gwizdanie - nie "kici, kici"
Gdy w domu pojawił się Valdemar wpadłam na pomysł przywoływania, jaki zaczerpnęłam z lekcji biologii. Być może wielu z Was znany jest tzw. „odruch Pawłowa”. Dla tych, którzy nie znają tego pojęcia, już wyjaśniam. Wspomnianym odruchem może być czynność jakieś gruczołu lub ruch mięśnia będący reakcją na wyuczony bodziec wyzwalający. Pan Pawłow przeprowadzał badania na psach. Zauważył, że gdy przy każdorazowym podawaniu psom jedzenia, używał tego samego dźwięku dzwonka, z czasem wystarczył sam dzwonek, aby psy zaczęły wydzielać ślinę i soki trawienne kojarząc sygnał z jedzeniem.
Pomyślałam, że gdy podczas dawania kotu miski ze świeżą partią jedzenia, będę jednocześnie gwizdać, wówczas będzie kojarzył ten dźwięk z czymś dobrym (w tym przypadku z jedzeniem) i przybiegnie za każdym razem, gdy zagwiżdżę. Dodatkowo był to sposób na tradycyjne „kici kici”, jakim posługują się dzieci i dorośli, gdy widzą kota spacerującego po balkonie. Na początku, gdy nie mieliśmy jeszcze siatki obawialiśmy się, że Valdemar pójdzie za każdym, kto go zawoła. Dzięki naszemu oryginalnemu przywołaniu tradycyjne „kici kici” jest im obce, a kocury są bezpieczne. Bo przecież kto gwiżdże na koty? ;) Dzisiaj, gdy chcę sprawdzić stan kotów przed wyjściem z domu najzwyczajniej w świecie gwiżdżę i nagle wybiegają z najdalszych zakamarków domu. Proste, prawda?

Koty i mały Krzysiu
Wielu bliskich pyta nas często jak koty reagują na obecność Krzysia. W skrócie można powiedzieć, że dopóki Krzysiu dorównywał im wzrostem to one były górą.
Zanim na świecie pojawi się nowy członek rodziny konieczne jest, aby przygotować domowe zwierzęta na nadchodzące zmiany. Niewątpliwie pierwszą oznaką zmian jest pojawienie się dziecięcego łóżeczka. Od samego początku koty muszą wiedzieć, że nie wolno im wchodzić do środka. My także strzegliśmy łóżeczka jak twierdzy i każdorazowa próba wejścia do łóżeczka kończyła się bliskim spotkaniem ze spryskiwaczem. Niedawno słyszałam wypowiedź psychologa w programie śniadaniowym, który radził, żeby takie łóżeczko wypełnić nadmuchanymi balonami. Nawet jeśli nie zauważymy, że pupile próbują zwiedzić wnętrze łóżeczka balony im to uniemożliwią a próba wskoczenia do środka zakończy się głośnym hałasem balonów lub nawet pęknięciem jednego z nich.
Moment, w którym Krzysiu zaczął podnosić się na rączkach był końcem kociej sielanki. Zasięg jego rączek wzrastał wprost proporcjonalnie do nabywania nowych umiejętności.


Valdemar do dzisiaj jest bardzo czujny, gdy w jego bliskim otoczeniu znajduje się Krzysiu. Jest przygotowany go ucieczki w każdej chwili.  Xawery, tym czasem jest bardzo cierpliwy i pozwala czasem Krzysiowi nawet na to...

(żadne zwierzę nie ucierpiało podczas robienia tego zdjęcia!)

Straty w domu za sprawą kotów
Wśród strat w majątku domowym, które stały się udziałem kocurów były: szklany wazon, pęknięta ramka na zdjęcia ze zbitą szybką > dziurka w  panelu podłogowym po bliskim spotkaniu ramki z podłogą, spalony telewizor...

Przez pewien czas mieliśmy w domu nawał patyczków higienicznych. Wszystko za sprawą opanowania przez koty trudnej sztuki otwierania szafki w łazience. Gdy tylko wchodziliśmy do domu i zobaczyliśmy porozrzucane buty, wywrócony dywanik w przedpokoju i na to wszystko pojedyncze patyczki, wiedzieliśmy, że są one jedynie przedsmakiem tego co zobaczymy w łazience...


Krótka historia, którą Wam zaraz opowiem wydarzyła się, gdy Valdemar był jeszcze jedynym kotem w naszym domu. W pewien sobotni poranek, wyszliśmy z mężem do pobliskiego sklepu na szybkie zakupy. Zajęło nam to nie więcej niż 15 minut. Wychodząc z domu wyłączyliśmy TV (kineskopowy) zostawiając go jedynie na czuwaniu. Po powrocie chwyciłam do ręki pilota próbując ponownie włączyć TV i nic. Nagle patrzę, a na podłodze jest woda. Patrzę do góry, na półkę nad TV, a tam, z boku, leży przewrócony wazon z kwiatem i wciąż kapie z niego woda. Lampka stand-by nie pali się. I wszystko jasne... Woda z przewróconego wazonu (który nie stał bezpośrednio nad TV), popłynęła po półce nad sam telewizor, po czym wylała się wprost na niego i dalej na podłogę. Na szczęście obyło się bez wybuchów i innych fajerwerków. Po prostu nic. Cisza. A TV zwyczajnie się spalił (tj. elektronika). Jako, że mój mąż to złota rączka, więc naprawił telewizor, ale poszukiwanie odpowiedniej części i jej zakup zajęły mu sporo czasu. Powiedzmy sobie szczerze: kto stawia wazon z wodą nad TV? No właśnie. Ja - głupia. Miałam nauczkę na przyszłość. Jednak sygnałem, który powinien nas zaniepokoić po powrocie, była nieobecność Valdemara przy drzwiach. ZAWSZE, gdy wracamy do domu, w drzwiach wita nas właśnie kot rosyjski niebieski. I tak od prawie od 3 lat, dzień w dzień. Zawsze stoi na wejściu, gdy wracamy do domu, niezależnie od pory dnia i nocy. Jednak w tamten sobotni poranek nie czekał pod drzwiami. Wiedział, że zrobił źle.

Karma
Na koniec parę słów o jedzeniu. Początkowo kupowaliśmy karmę Purina Pro Plan, ale Valdemar nie trawił jej zbytnio i to dosłownie. Zmieniliśmy zatem karmę na Royal Canin, przy której zostaliśmy do dzisiaj. Obecnie, z uwagi na fakt, że oba kocury są wykastrowane, kupujemy Royal Canin Sterilised 37.

Cena 10-cio kilogramowego worka kosztuje na Allegro ok. 179zł (przesyłka gratis) i często dołączano jest miły drobiazg (miseczka, myszka, patyk z piórkiem, saszetki z karmą a nawet kalendarz ze zdjęciem swojego pupila). Taki worek wystarcza nam na ok. 3 m-ce. Dodatkowo kupujemy mokrą karmę. Przetestowaliśmy wiele puszek i saszetek, ale ku naszemu zdziwieniu najbardziej smakują im saszetki Kitty z Biedronki (ok. 3,59zł / 4 saszetki).



                                                                       ...


Valdemar i Xawery to nasi wierni towarzysze. Nie wyobrażamy sobie domu bez nich. Bywają niesforne, ale chwile gdy pchają się kolana, witają nas w drzwiach lub towarzyszą nam we wszystkich ważnych chwilach, po prostu je kochamy...

Euro 2012

Do boju, do boju...!



Polowanie na myszkę :)
Polowanie TYLKO na czarne owce
No co? Siedzę sobie.
Niespodzianka!


Usnęło mi się - Valdemar.

Balkon jako punkt obserwacyjny motolotniarzy



Copyright © Stara Winiarnia